„… No to pięknie! Jeszcze się to gówno przyplątało!”
„… No to pięknie! Jeszcze się to gówno przyplątało!”
Maj to szczególny dla mnie miesiąc. Wiele wydarzyło się w tym czasie, kilka dat jest ważnych i bardzo ważnych. Dziwnym trafem wszystkie związane są z pewną liczbą…
Otóż 9 dni po śmierci mojej Mamy, obchodzę rocznicę „prediagnozy”. Wtedy to trzymałam w dłoni wynik badania USG piersi, na którym widniał BI-RADS 5. Dla niezorientowanych w sprawie wyjaśniam, że jest to sześciostopniowa skala klasyfikująca zmiany w badaniu mammografii lub USG. Piątka oznacza, że istnieje 95% ryzyko nowotworu złośliwego. Zatem 17 maja 2021 roku przybiłam piąteczkę ze skorupiakiem.
Następnie, 9 dni później, jest Dzień Matki i oficjalna rocznica diagnozy (po otrzymaniu badania histopatologicznego przeskoczyłam na poziom 6).
Nie rozpaczajcie i nie biadolcie, że o jeny, tak mi przykro, że 26 maja usłyszałaś taką nowinę. Uważam, że to symboliczne, znamienne. W tym dniu dostałam drugie życie! Urodziłam się ponownie, a moje dzieci nadal mają Mamę.
Kobiety, dziewczyny, mężczyźni (tak, też możecie zachorować na raka piersi!) dzięki wczesnemu wykryciu zmian w piersi, dzięki obserwacji własnego ciała mój krab został schwytany w dobrym momencie, w tak zwanym wczesnym stadium. Nie zdążył jeszcze dobrze rozwinąć odnóży, jego pancerzyk był słaby a czułki krótsze niż moje włosy w trakcie chemii.
Nie tylko czujności zawdzięczam to, gdzie teraz jestem. Dużą rolę odegrały również przyjaciółki, które pogoniły mnie do onkologa (ponieważ moja wizyta u ginekologa zakończyła się tylko przepisaniem antybiotyku…).
Dlatego nakazuję, wymagam, żądam, proszę, badajcie się!!!!!!! To jest sprawdzona i łatwa metoda połowu raków! Dlaczego zawsze to, co jest najprostsze, postrzegamy jako najtrudniejsze?
Cała moja droga od diagnozy do rozpoczęcia leczenia minęła szybko niczym podróż pociągiem z Jaworzyny do Żarowa. Nadal jestem pod wrażeniem błyskawicznie podjętego działania. W ciągu miesiąca od awansu na BI-RADS 6 otrzymałam pierwszą chemię!
Co by było, gdybym w porę nie zareagowała? Co by było, gdybym zlekceważyła objawy? Co by było, gdyby… Nie ma co gdybać! Dlatego dzisiaj świętuję!
Ten rok zmienił zaimek przysłowny „kiedyś” na przysłówek „teraz”.
Teraz czas odmierzam wizytami u lekarzy, kolejnymi iniekcjami i terminami badań.
Teraz nie odmawiam sobie przyjemności.
Teraz stałam się bardziej rozrzutna! Jednak przyjemności kosztują…
Teraz nie mam wyrzutów sumienia z powodu dni, w których olewam pranie i wycieranie kurzy.
Teraz częściej widzę się z przyjaciółmi.
Teraz lubię piwa smakowe.
Teraz mój organizm wysyła sygnały, kiedy potrzebuje białego sera, a kiedy powinnam zrezygnować z kiełbasy z grilla.
Teraz, wstając o godzinie 11, nie mam poczucia winny, że przespałam pół dnia.
Teraz nie czuję się zakłopotana, wychodząc z domu bez protezy.
Teraz wiem, że potrafię sklecić kilkaset zdań, które wywołują poruszenie u niektórych osób.
Teraz, oprócz znajomych na „fejsie”, mam również „obserwujących”.
Teraz mam tak gęste włosy, że grzebień (tak, grzebień!) przedziera się przez nie niczym zagubiony podróżnik w amazońskiej dżungli.
Teraz doceniam każdy dzień…
A skąd! Nie potrafiłam kiedyś i nie potrafię teraz…
Któż z nas, tak naprawdę, w obliczu choroby, śmierci czy nieszczęścia potrafi docenić dzisiejszy dzień, jutrzejszy, kolejny, chociażby kilkanaście z rzędu? A gdzie cały rok? Dla ułatwienia niech będzie nieprzestępny…
Potrafię docenić tylko te dni, które zostawiają we mnie wyraźne, miłe wspomnienia. Dni ciche, nieostre przelatują między palcami. Ulatują w niebyt. A przecież codziennie zdarza się coś dobrego, coś wartego zapamiętania. Uczę się wyłapywania tych chwil. Uważniej przyglądam się zdarzeniom. Kształcę się w lepszym rozumieniu tego, co spotyka mnie każdego dnia, tak po prostu, bez fajerwerków, bez jaskrawych barw. Pomimo choroby jestem na pozycji młodocianego pracownika z aspiracjami na czeladnika.
Teraz… Teraz doceniam więcej zwykłych dni..
Komentarze
Prześlij komentarz