Ostatnio opisywałam przygotowania do operacji i sam jej przebieg. Teraz czas na to, co wydarzyło się później...
W pierwszej dobie po mastektomii ucieszyły mnie dwie rzeczy. Pierwsza i najważniejsza to, że skorupiak został wreszcie odłowiony!!!
Zamiast korzystać z narkotycznego haju (czyli po narkozie), zaczęłam gorączkowo myśleć, jak przez 2 tygodnie funkcjonować z drenem?! Gdzie go „przymocować”? Wcisnąć za majtki? Kurczę, mało to higieniczne. Może za spodnie? Nie, może wpaść do nogawki. Może do kieszeni? Odpada, za płytka. Przytwierdzić paskiem? A jak się wysmyknie? I nagle z pomocą przyszła pielęgniarka! Przyniosła mi torebkę… Piękną, ręcznie szytą. Taka mała rzecz, taka niepozorna, a jakże przydatna! Dziękuję Osobom, które poświęcają swój wolny czas na ich tworzenie!! Wasza praca ułatwia życie po zabiegu!!
Brak mi zdolności krawieckich, ale… Kto je posiada? Kto ma maszynę? Kto garnie się do szycia? Kto lubi pomagać? Kto czuje się potrzebny? Ten może sprawić, że pooperacyjna rzeczywistość stanie się przyjemniejsza, a codziennie funkcjonowanie znośniejsze.
Ta torebka na dren to była druga rzecz, która ucieszyła mnie po amputacji piersi…
Pierwsza komplikacja pojawiła się już przy wyjściu ze szpitala.
Zapomniało mi się, że jak do niego przychodziłam, to byłam sprawną osobą, która w kilkadziesiąt sekund przebrała się w piżamę, zostawiając zimowe ubranie w depozycie. Teraz niedomagałam fizycznie. Moja ruchomość była bardzo ograniczona. Ze świeżym cięciem, z przykurczem ręki, z drenem, który przy nieostrożnym ruchu mógł wysunąć się z rany, udało mi się założyć dolną część garderoby, buty (ale już bez sznurowania) oraz podkoszulek. Wyczyn ten kosztował mnie sporo bólu, potu i stresu. Przemknęło mi przez myśl, że jak już się cała przyodzieję, to przez najbliższe dwa tygodnie nie będę się rozbierać.
Kto wie, może zdecydowałabym się na ten krok, gdyby nie pomoc przyjaciółki i jej koleżanki! Dzięki nim poczułam się jak dwulatek, który nie radzi sobie jeszcze z zawiązywaniem butów, wkładaniem bluzy przez głowę oraz z zapinaniem kurtki i nakładaniem czapki.
Wdzięczność Wam za okazaną mi pomoc, za cierpliwość, za empatię i nieoczekiwanie zapłaty w postaci czekolady lub kawy.
Druga komplikacja powstała w trakcie próby dźwignięcia torby z rzeczami. Oczywiście, że „pomyślałam”! Podniosłam ją zdrową ręką i... Jakże byłam zaskoczona (niemile!) drżeniem dłoni, ponownym oblaniem (zalaniem) się potem oraz chwilowym skokiem ciśnienia! Głośno sapnęłam i odłożyłam torbę na miejsce…
Tu z ratunkiem przyszła szwagierka. Zachowała się na tyle przyzwoicie, że nie okazała mi pogardy, czując ciężar tych paru fatałaszków i kilku bardzo potrzebnych drobiazgów. Podjęła wyzwanie i postanowiła być niczym Szerpowie z Nepalu, niczym tragarz niosący moje ego. Za wyczyn ten słowa uznania i podziękowania! Doceniam Twoją obecność, poświęcony mi czas, zrezygnowanie z własnych planów na rzecz przetransportowania mnie do domu. Plus za to, że nie żądałaś zapłaty za paliwo i amortyzację auta.
Trzecia komplikacja zaistniała po przybyciu na me miejsce zamieszkania.
W trakcie podróży obmyślałam plan bezpiecznego przywitania się z psem. Byłam pewna, że po przekroczeniu progu franca nie da mi spokoju, będzie skakać w ekstazie, co wiąże się z ryzykiem otwarcia rany lub wyrwania drenu. Wchodząc do przedpokoju, byłam gotowa na niepohamowany wybuch radości stęsknionego zwierzaka. Przyjęłam stabilną pozycję, zachowałam odpowiednią odległość między stopami, a gardę ustawiłam na wysokości klatki piersiowej. Tak przygotowana czekałam na skok stulecia mojego „dżaka rasela”. Wtem widzę, jak pędzi w moją stronę, jak wybija się na niebezpieczną wysokość, a jej pysk zmierza w kierunku, którego sobie zdecydowanie nie życzę!
Czuję szarpnięcie! Zamarłam! Życie przelatuje mi przed oczami - w sumie to kilka ostatnich godzin! Oczami wyobraźni widzę obrazy jak z krwawej jatki, jak sceny z filmu „Teksańska Masakra Piłą Mechaniczną”! Przez te setne sekundy pojawia się uczucie wstydu i myśl: „Dopiero przyjechałam ze szpitala! Nie mogę tam wrócić po 40 minutach z dziurą pod sercem i rozerwanymi szwami prosząc o ponowne sfastrygowanie!”.
Niespodziewanie dociera do mnie, że ubranie mam suche, nigdzie nie widzę śladów krwi! Chwileczkę! Sprawdzam dren. Wszystko w porządku! Zaglądam pod koszulkę. Opatrunek suchy! Co jest do cholery?! Spoglądam na psa. Co ta szuja ma w pysku?! Kwiat?! Materiałowy kwiat?!
Znowu życie przelatuje mi… Tfu! Jakie życie! Parę ostatnich sekund! Widzę w nich… Widzę w nich zatopione kły…
Oż Ty łajzo! Ty szelmo! Ty bździągwo jedna! Swoimi siekaczami (trzonowcami?) wyrwałaś mi różę! Różę upiększającą torebkę na dren! Nie wiem co gorsze! Zranione serce, czy dziurawe serce?
Czwarta komplikacja miała miejsce wieczorem…
C.d.n.
Komentarze
Prześlij komentarz