Zanim podejmę się kontynuacji mojej historii, muszę coś wyjaśnić.
Ostatnio przeglądałam moje posty. Są pozytywne, dowcipne, powiedziałabym, że lekkie…
Osoby, które właśnie usłyszały diagnozę, są w trakcie leczenia, niedawno je skończyły, żyją parę lat „po raku”, mogą odebrać moje pisanie jako lekceważące chorobę. Mogą pomyśleć, że bagatelizuję problem…
Nie! Rak to poważny przeciwnik i ma dwa oblicza.
Pierwsze to:
- całe życie w niepewności,
- czas wypełniony ciągłymi badaniami, wizytami oraz pobytami w szpitalu,
- gorsze dni,
- choroba dotyka całą rodzinę,
- strach i lęk dzieci,
- depresja,
- ból,
- utrata znacznej części dochodów,
- wydatki na lekarstwa, dojazdy do lekarzy, na chemioterapię i radioterapię, na produkty oraz sprzęt medyczny.
Drugie to:
- zmiana w hierarchii wartości,
- transformacja priorytetów,
- uświadomienie sobie, że sprzątanie, gotowanie, pranie itp. mogą naprawdę poczekać,
- „pozytywny egoizm”,
- odkrywanie pasji,
- docenianie każdego dnia,
- odwaga do próbowania nowych rzeczy,
- weryfikacja przyjaciół.
Każdy z Was na pewno dostrzega inne oblicza tej choroby. Każdy z Was może uzupełnić mój opis o dodatkowe cechy…
Dlaczego więc charakter mojego bloga jest pozytywny? Dlaczego nie przebija z niego ból, strach, niepokój i cierpienie? Dlaczego pierwszoplanową rolę gra absurd, ironia oraz dowcip?
Odpowiedź jest w pierwszym poście!
Jeżeli chcecie pobudzić wyobraźnię, macie ochotę odstawić skorupiaka do akwarium, nie rozumiecie gry w scrabble, jesteście perfekcyjnymi panami/paniami domu, uwielbiacie „zusowskie” świadczenia, narzekacie na zbyt proste lub kręcone włosy, z chemii mieliście niedostateczny bądź mierny, a radio kojarzy Wam się tylko z muzycznymi audycjami, to ten blog jest dla Was!
Teraz, ze spokojnym sumieniem mogę przystąpić do kontynuacji poprzedniego posta!
Podsumowanie ostatniego odcinka sezonu XYZ:
Marta nie może otrząsnąć się po niedokończonej partii scrabble.
Pani Z Sali walczy o samodzielne wyjście do toalety.
Pielęgniarki walczą z Panią Z Sali o pozostanie w łóżku.
Przejazd na salę operacyjną kwalifikował się do uzyskania kilkunastu punktów karnych oraz zabrania uprawnień na co najmniej 3 miesiące.
„Fejzer” i „Żeneka” nie są postaciami z nowej produkcji Walta Disneya.
Pragnę zauważyć, że powrót na salę nie przebiegał już w takim tempie, jak wcześniej. Spokojnie podziwiałam mijane krajobrazy. Rozmyte światło lamp, niewyraźne kształty ludzi, zamazane kontury medycznej aparatury i te przytłumione dźwięki… Dźwięki telefonu... Zaraz, chwileczkę! Jak telefonu?! Pielęgniarka przykłada mi aparat do ucha i słyszę pytania, wzruszenie… Matko jedyna! Jeszcze nie pozbierałam się po przerwanej (przegranej?) partii scrabble (wysoko punktowane słowo „introdukcja”!), a tu ze stanu zamroczenia budzi mnie głos przyjaciółki… Mówi, że wiele osób przejmuje się moim zabiegiem. Natomiast ja, samolubnie, skupiłam się na roztrząsaniu niedokończonej partii literaków…
Ostrzeżenie dla tych, którzy byli, są i będą operowani. Pamiętajcie, razem z Wami na salę operacyjną jedzie rodzina, przyjaciele, bliżsi i dalsi znajomi! Ustawiają się wokół stołu, zasłaniają lekarzom światło, zaglądają im przez ramię, służą cenną (fachową!) radą i ciągle pytają „długo jeszcze?!”.
Doceńcie, że w tej właśnie chwili porzucają pracę, zwykłe zajęcia oraz myśli o wysokości stóp procentowych na rzecz zaangażowania się w prawidłowy przebieg zabiegu chirurgicznego.
Mało tego! Po zakończonej operacji odprowadzają Was na salę. Tam, siadają na brzegu łóżka (proszę nie siadać na łóżku!) i przypatrują się Waszej wynędzniałej twarzy. Jedną ręką głaszczą po głowie, a w drugiej trzymają miskę. Ciągle poprawiają poduszkę i pilnują, żeby spod kołdry nie wystawały bose stopy. Zadają dużo pytań w stylu: „podać Ci wody?”, „może zjesz coś?”, „bardzo boli?”, „nie jest Ci zimno?”, „może uchylę okno?”, „jak się podnosi to cholerne łóżko?!”, „siostro, pilot się zaciął!”.
Uzmysławiam sobie to wszystko, kiedy w słuchawce słyszę: „No w końcu! Martwimy się o Ciebie!!!”.
Przez kolejne dni leżę i odpoczywam, nic nie muszę… Taaaaa... Już na drugi dzień, zaraz po śniadaniu przychodzi rehabilitantka i zmusza nas do aktywności fizycznej! Podaje kij i proszę wiosłować. Teraz podnosić do góry. Teraz wspinamy się palcami po ścianie. Kurczę! Po paru minutach jestem tak sponiewierana, jakbym wspinała się na hotel Sudety! Pani fizjoterapeutka pozostaje niewzruszona na nasze narzekania i z uśmiechem na twarzy zapowiada, że przyjdzie jeszcze przed obiadem… Dotrzymuje słowa i zjawia się z zestawem kolejnych ćwiczeń...
Przez czas pobytu na oddziale stosuję się do jej rad i zaleceń (często, ale krótko) i przyznaję, że widzę już pierwsze efekty. Po 3 dniach mogę podrapać się w głowę! Chcąc uniknąć obrzęków oraz utrzymać sprawność ręki muszę zaakceptować fakt, że ten rodzaj wysiłku pozostanie już ze mną na zawsze. Na szczęście taka forma sportu nie wymaga żadnych nakładów finansowych. Nie potrzeba również odpowiedniego sprzętu ani infrastruktury.
W związku z codzienną koniecznością wykonywania ćwiczeń znalazłam wyjaśnienie dla wzmożonego użytkowania serwisu Netflix.
Seriale są mi potrzebne do ćwiczeń! Tak naprawdę wcale ich nie oglądam! Niestety serie wymagają powtórzeń, przez co niefortunnie pokrywają się z kolejnymi sezonami...
Komentarze
Prześlij komentarz