Zakończyłam pewien etap leczenia. Dotrwałam do kolejnej rundy. Przeszłam pomyślnie rekrutację i jestem tu, na oddziale chirurgii onkologicznej…

Jestem w sali z miłą panią, która zastanawia się, czy powinna zaszczepić się „fejzerem”, czy „żeneką”?

Jeszcze dobrze nie zdążyłam się zakwaterować, nagle pojawia się lekarz. Prosi o dokumentację medyczną, wypytuje, drąży, docieka… Przez cały okres terapii byłam traktowana jak VIP i widzę, że nic się w tej kwestii nie zmieniło.

Pielęgniarki są bardziej kompetentne niż na oddziale ortopedii urazowej w pewnym szpitalu w pewnym mieście, gdzie, przygotowując się do operacji kostki, poinstruowano mnie, że muszę ogolić kolano… Co prawda włosów tam było, co kot napłakał, ale najwidoczniej uznano, że więcej niż na kostce.

Zaraz po lekarzu przychodzi pielęgniarka i żąda mojej krwi. Ledwie ochłonęłam po upuszczeniu juchy, zjawia się anestezjolog. Tłumaczy krok po kroku, jak będzie wyglądać przygotowanie do operacji, sama operacja i czas po operacji. Opisuje wszystko tak dokładnie, że mógłby zamieścić na YT film instruktażowy „Mastektomia i wycięcie węzłów chłonnych w warunkach domowych”. Jak go tak słucham, to jestem pewna, że przy pomocy kilku luster, stadionowych reflektorów, podstawowych narzędzi stolarskich, kreślarskich, budowlanych oraz kosmetycznych mogę śmiało przeprowadzić taki zabieg w domowym zaciszu. Kiedy wydaje mi się, że już opanowałam tajniki wiedzy chirurgicznej oraz onkologicznej (i to w ciągu 20 minut!) ze świata fantazji wyrywa mnie zdanie: „operacja jest w znieczuleniu ogólnym”… Moje marzenie o zostaniu samozwańczym znachorem, doktorem Judymem XXI wieku, małomiasteczkową dr Queen właśnie legło w gruzach.

Wracam zatem szybko do rzeczywistości i udaję się z lekarzem do gabinetu, w którym wykona mi rysunek na piersi. Pięknie prezentują się czerwone kreski przedstawiające linie cięcia. Można powiedzieć, że obraz jest „podrasowany” jak w 3D, bo moja pierś wygląda lepiej niż na co dzień! Jakaś taka okrąglejsza i pełniejsza.

Oglądam się w łazienkowym lustrze i zastanawiam się, czy mi żal? Czy będę tęsknić za ½ biustu? Co dziwne, pierwszą myślą nie jest żal po stracie… Pierwsza myśl to: „Zacznę się garbić”. Druga: „Będę musiała przyzwyczaić się do protezy”. Następna: „To tylko jedna pierś, moja Mama nie miała dwóch”. Kolejna: „Właśnie! Angelina Jolie ciachnęła sobie dwa cycki, profilaktycznie!”. Ostatnia: „Kurczę, moje biustonosze się zdezaktualizowały…”.

Takim o to sposobem wytrwałam do kolacji (naprawdę smacznej, wysokobiałkowej i wysokokalorycznej). Zanim sen mnie zmorzy, dowiaduję się, że do zabiegu stratuję z miejsca trzeciego.

Pierwszą zabrali moją współlokatorkę. Oddali po 2 godzinach. Patrzę na nią i jej zazdroszczę! Ma to za sobą, już się nie denerwuje. Jest tak otumaniona po narkozie, że wydaje jej się, że jeszcze nie miała operacji. Mnie pozostaje czekanie i czytanie, wysyłanie krótkich wiadomości tekstowych do przyjaciół oraz słuchanie jak co chwilę pani od „fejzera i żeneki” piekli się, że przecież sama może pójść do toalety.

W końcu przyjeżdża po mnie czterokołowa furmanka z dwuosobową obstawą. Wskakuję na pakę i jedziemy na łeb na szyję na salę przedoperacyjną, bo już późno, bo czas, czas, czas, bo obsuwa. Matko, tak zapierniczają, że gdyby nie to, że jestem łysa, to mogłabym powiedzieć: „Podczas tej szaleńczej przejażdżki wiatr rozwiewał pukle włosów jej, a niesforne kosmyki falą opadały na czoło jej”. Cało docieram do celu i wita mnie kilkuosobowe grono osób. Uwijają się przy mnie jak dwórki przy królowej (przyjaciele mogą potwierdzić, że jestem królową Wiednia!). Nim zdążę policzyć cały medyczny personel, zostaję przetransportowana na salę operacyjną, gdzie każą oddychać mi przez maskę – tak, jakbym sama nie mogła! Jednak się nie awanturuję, mają skalpele w dłoniach… Śniłam, że gram w scrabble. Był mój ruch. Przeciwnik ułożył słowo, do którego dołożyłam wszystkie moje litery! Dzięki temu powstawało 11-literowe hasło! W dodatku wyraz przechodził przez dwa premiowane pola! Skierowałam myszkę na „ok” i słyszę: „Pani Marto! Pani Martoooo! Budzimy się!!!”. Pomyślałam, że ktoś dobija się do drzwi. Dam tylko "ok" i idę otworzyć. Niestety nie zdążyłam „kliknąć”, bo nagle, tuż nad sobą, ujrzałam rozpromienioną anestezjolog, która pyta: „No i co tam się śniło?”.

Noż ja Cię..!!! Mimo że nie przeklinam (przyjaciele mogą potwierdzić!) na usta cisnęły mi się bluzgi, wulgarne słowa oraz nieprzyzwoite sformułowania wyrażające moją wściekłość i rozczarowanie. Odważyłam się powiedzieć głośno to, co myślałam i to, gdzie chciałam posłać anielsko uśmiechniętą lekarkę! Patrzy tak na mnie, cała taka przyjazna i dobroduszna, taka niewinna… Widzę, że oczekuje odpowiedzi. Chcesz ją usłyszeć? To masz!! W swoje pierwsze zdanie wkładam wiele mocy i wypowiadam znamienne słowa: „Ha!!! Już wiem! To była introdukcja!!”

Oblicze pani doktor zmienia wyraz z „naprawdę się obudziła!” na „hm… operowaliśmy pierś, nie głowę…”.


Dociera do mnie, że nie odpowiedziałam na „co mi się tam śniło?”. Uzmysławiam sobie, że nawet gdybym odpowiedziała, to hasło „introdukcja” niewiele wyjaśnia. Widzę jej zmartwione lico i czuję się podle! Jeszcze kilka sekund temu chciałam być nieprzyzwoicie ordynarna i posłużyć się rynsztokowym językiem, a teraz… Kajam się w duchu i spieszę z wyjaśnieniem. Opowiadam szybko o moich majakach i na koniec dodaję: „Słowo, które ułożyłam, brzmiało INTRODUKCJA i mogłam za nie zdobyć 180 punktów! Dlaczego, dlaczego właśnie wtedy zaczęła mnie Pani budzić?! Mogłam wygrać i wgnieść przeciwnika w piach jak roztopionego loda!!!” W ten oto sposób po raz drugi w ciągu dwóch dni moje marzenia legły w gruzach!

Wracamy na moją salę. Pielęgniarki i lekarki są jakieś takie roześmiane i przez całą drogę przeżywają „introdukcję”! Śmiej się bratku z cudzego upadku...


Ciąg dalszy nastąpi...

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga