Druga chemioterapia...
Po kolejnej dawce solidnej chemii uświadomiłam sobie, że czasami warto zostać na dłużej w szpitalu. Warto posłuchać, napatrzeć się oraz przebywać w otoczeniu osób, które spotkał podobny, taki sam, a nawet gorszy los.
Konkluzja jest taka, że inni mają naprawdę gorzej! Uzmysłowiłam sobie, że z tych wszystkich skorupiaków, to rak cycka jest najmniej problematyczny! Także po raz kolejny, w moim przypadku, sprawdza się powiedzenie „szczęście w nieszczęściu” lub, dla tych, co mnie mniej lubią, „głupi to ma szczęście”.
Kolejna sprawa, związana z pobytem na oddziale, tyczy się nocnego wypoczynku.
Ostatnim razem narzekałam, że się nie wyspałam, bo pewna pani chrapała. Jednak wiedziona jakimś dobrym przeczuciem stwierdziłam, że może tym razem nie będzie tak źle. W końcu ludzie się zmieniają i jak to padło w kultowym filmie „człowiek nie sznurek, wszystko wytrzyma”. Kiedy nadeszła wieczorna pora, koło godziny 19, zabrałam się za drzemanie, tak kontrolnie, żeby sprawdzić, czy dam radę usnąć w otaczających mnie dźwiękach. Tak się zaangażowałam, że nim się zorientowałam, przespałam już 3 godziny!
Szok, niedowierzanie! Myślę: „Hola, hola Marta! Jedna jaskółka wiosny nie czyni, jedna kropla w morzu, to nie ocean!”
Postanowiłam przygotować się na najgorsze, na tak zwaną porę nocną. Złożyłam głowę swą na śnieżnobiałej podusi i nagle... Bach! O godzinie 5 obudził mnie morza szum bez śpiewu ptaków! „What the fuck?!” Co tym razem za towar mam w kroplówce? Przypominam, że po ostatnim grałam w tureckim serialu!
Rozglądam się, szukam przyczyn szumu i nagle, tuż na pryczy obok, lokalizuję źródło tego dźwięku!
Moja „współpacjentka” używa aparatu tlenowego!
Tak patrzę, pomału dociera do mnie to, co widzę i słyszę i na mą facjatę wypływa błogi uśmiech! Stwierdzam: „Marta, Ty to jednak głupia i szczęśliwa jesteś! Całkiem za darmo, na koszt NFZ, w mieście położonym blisko wzgórz i gór masz dostęp do morza!”
Dzięki tym kojącym brzmieniom uprzytomniłam sobie, że znowu warto było zostać na noc w szpitalu! Na skutek tego postanowiłam, że za kolejne 3 tygodnie znowu skorzystam z usług hospitalizacyjnych.
Trzecia chemioterapia...
Nabieram niezłej wprawy w procesie rekrutacyjnym! Przez pierwsze etapy idę jak burza! Stałam się na tyle pewna siebie, że raczę mieć życzenia — marzenia! W stronę pielęgniarki wysuwam pewien postulat: „Bardzo proszę o wbicie się o tutaj, tak właśnie z tej strony, bo z tej drugiej nie lubię". Ja pierdziu! Jakaż jestem odważna i pyskata! Jeszcze dwa miesiące temu siedziałam cicho niczym wąż w terrarium. Jak choroba potrafi zmienić człowieka!
Na szczęście siostra przychyla się do mej prośby i nim zdążę powiedzieć „ok?”, jestem zakłuta!
Wspinam się po szczeblach odwagi i rozmawiając z doktorem, pozwalam sobie na dowcipkowanie, takie niegroźne psoty! Lekarz docenia mój heroizm i odpłaca się inteligentnymi żartami!
Materdeju! Jeżeli teraz tak dokazuję, to co będzie przy czwartej chemii?! Ta myśl trochę mnie stopuje i przy przyjęciu na oddział nie pozwalam sobie już na takie swawole.
Tym razem jestem naprawdę VIP, taki z paszportem „Polityki” i „Polsatu”! Mam dwuosobową salę z łazienką! W dodatku moją współlokatorką jest pani od morskich efektów dźwiękowych! Wobec tego jestem spokojna o mój sen. Dzisiaj znowu będę dryfować w krainie fal.
Trzecie popołudnie w tym przybytku zdrowia upływa na pogłębianiu wiedzy dotyczącej mojego leczenia. Przyznaję, trochę się do tego nie przykładałam. Skupiałam się na pewnych punktach, na takich kotwicach, a o łańcuchu zapomniałam. Za cel stawiam sobie poznanie właściwych nazw leków i ich działania. Do tej pory używałam „przedrostków”. Jak ktoś mnie pytał o skład chemii, odpowiadałam mniej więcej tak: „mam taki farmaceutyk per... coś tam, a ten drugi to tumb... coś tam, a nie, nie tumb.... deks coś tam”. Jedyne, co poprawnie wymawiałam to „herceptyna”. Trochę to żenujące... Radzę innym, jak żyć ze skorupiakiem, a nie mam podstawowej wiedzy na temat chemicznej terminologii. Zanurzyłam się w głębinach internetu i odkryłam, jakim byłam ignorantem! Te medyczne pojęcia wcale nie są takie trudne. Okazuje się, że „per coś tam” to pertuzumab, „tumb coś tam” to trastuzumab, a „deks coś tam” to docetaxel. Marta wstyd.
Tutaj moja rada. Warto, po usłyszeniu schematu terapii, poszerzyć swój zasób wiadomości o nazwę leków, które będą stosowane w leczeniu. To bardzo ułatwia zrozumienie tego, co nas czeka przez najbliższy rok, dlaczego czasami będziemy czuć się jak kalesony wyjęte z Frani i skąd pewne kłopotliwe dolegliwości. To pomaga w przygotowaniach naszego ciała i ducha do starcia się z odstręczającym skorupiakiem.
Dzięki uzupełnieniu informacji kolejne „zjazdy po złotym strzale” nie będą już mnie tak mierzić.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga